wtorek, 27 grudnia 2011

Noworoczne postanowienia

Piszące ten post przypominam sobie dokładnie ten sam czas, ale rok temu. Siedziałam w swoim pokoju, mierzyłam sukienkę na studniówkę i obgryzałam paznokcie przed maturą. W tym roku jestem starsza (aż o cały rok!), już nie czekam na studniówkę (a bardziej na sylwestra) i nie obawiam się matury (tylko SESJI). Jak widać poza moim wiekiem, nie wiele się zmieniło.

Rok temu również postanowiłam po raz pierwszy spisać wszystkie swoje noworoczne postanowienia. Na pierwszym miejscu ewidentnie były dobre wyniki maturalne, zaraz potem zrzucenie kilogramów. O tak... Widząc siebie w sukience studniówkowej trochę się załamałam i można powiedzieć, że "dostałam kopa" w tyłek od tego lustra. Nie sądziłam, że aż tak się zapuściłam i dopiero wtedy to sobie uświadomiłam. Tak rozpoczęła się moja "Dukanowa" historia i początek zrzucania zbędnych kilogramów.

W tym roku jest trochę inaczej, bardziej realnie podchodzę do swoich noworocznych postanowień. Każdy z punktów starannie przemyślałam i uważam, że są one całkowicie do spełnienia. Oto owa lista:
  1. Zapisać się na wolontariat (Dom Dziecka, Hospicjum, Świetlice Środowiskowe)
  2. Zrobić kurs wolontariusza w Hospicjum św. Łazarza w Krakowie (październik)
  3. Zdać wszystkie egzaminy w pierwszym terminie (no, może oprócz filozofii)
  4. Dbać o siebie, swoją sylwetkę i odżywianie (pić dużo wody, jeść mało chipsów!)
  5. Zapisać się na jogę, fitness lub pilates
  6. Co miesiąc odkładać 100zł (oraz przypilnować mojego faceta, żeby robił to samo) na przyszłe mieszkanie już samodzielne wraz z moich mężczyzną
  7. Nauczyć się nie odkładać wszystkiego na ostatnią chwilę (!)
  8. Ograniczyć siedzenie przed komputerem oraz oglądanie seriali z przyjaciółkami
  9. Pamiętać o tym, żeby w każdej sytuacji pozostać sobą ;)


Zastrzegam sobie prawo do pewnej modyfikacji tej listy - może coś jeszcze przyjdzie mi do głowy? Trzeba nad sobą pracować! Oczywiście, nie odetnę sobie ręki jakby któryś z punktów nie został zrealizowany. Jednak za rok byłabym ogromnie szczęśliwa, gdyby chociaż większość z punktów była sumiennie odhaczona. AMEN! ;)

piątek, 23 grudnia 2011

Święteczne ciasteczka :)

Wigilia tuż tuż, więc wypadałoby zabrać się za świąteczne ciasteczka. :) W tym roku postawiłam na tradycje i prostotę, więc postanowiłam upiec najzwyklejsze kruche ciasteczka do herbaty.

Na pewno już każdy z Was piekł podobne pyszności. Ale gdyby ktoś szukał przepisu na szybkie ciasteczka na wigilijny stół oto on:

  • 1 szklanka cukru pudru,
  • 2 jajka,
  • 3 i pół szklanki mąki,
  • łyżeczka proszku do pieczenia,
  • opakowanie cukru waniliowego,
  • 1,5 opakowania margaryny Palma,
  • papier do pieczenia.

Mąkę mieszamy z cukrem pudrem, cukrem waniliowym i proszkiem do pieczenia. Siekamy margarynę na drobne kawałki i wbijamy jajka. Wszystko starannie ugniatamy i wsadzamy do lodówki na ok godzinę (w folii śniadaniowej albo woreczku foliowym). Po godzinie ciasto wałkujemy na posypanym mąką blacie i wycinamy foremkami ciasteczka. Ja dzisiaj posłużyłam się foremkami z Ikei (lisek, wiewiórka, renifer, jeżyk itp.) za 9.90. Wszystko pieczemy jakieś 7-8 minut w piekarniku na 200 stopni.

Wiem, że to może banalny przepis, ale naprawdę, przynajmniej mamy pewność, że wszystkim zasmakuje :)

Jest to mój ostatni post przed świętami, więc życzę Wam wesołych świąt! :* Spędźcie je z rodziną, ukochanym/ukochaną lub przyjaciółmi, smakujcie wszystkiego ze świątecznego stołu, nie martwcie się o kilogramy, bo wszystko spalicie na sylwestrowym balu :)

środa, 14 grudnia 2011

Pierwsze koty za płoty

Dzisiaj pierwszy egzamin mam już za sobą. W sumie jedną z części egzaminu z psychologii. Był to egzamin ustny, natomiast kolejna część jest dopiero po Nowym Roku.

Ogólnie profesor wykładający ten przedmiot jest profesjonalistą w każdym tego słowa znaczeniu. Każdy z nas miał przygotować dany temat i zaprezentować go przed grupą. Oczywiście zostaliśmy podzieleni na małe podgrupy i każda z nich musiała zaprezentować swoją tematykę w innym tygodniu. I dzisiaj wypadła akurat moja kolej.

Nie było łatwo, ale jakoś sobie poradziłam. Dostałam 4 ;) Jak na początek to całkiem nieźle, zwróciwszy uwagę na to, że większość niestety albo nie zaliczyła albo dostała ledwo 3. Muszę przyznać, że jestem z siebie dumna ;) Druga część tego egzaminu odbędzie się 4 stycznia. Będzie to część pisemna. I wtedy będę mieć już w pełni jeden egzamin za sobą i w sesji tylko trzy pozostałe.
Uważam, że zasłużyłam sobie na tą ocenę, ponieważ spędziłam nad tekstem parę dni, starałam się go zrozumieć jak najdokładniej a nie było to proste, bo dopiero zaczynamy swoją przygodę z psychologią. Było w tym materiale dość sporo stwierdzeń, wyrażeń i określeń, których niestety jeszcze nie zdążyłam się nauczyć. Dzisiaj uczyłam się do 2 w nocy. Ale warto było ;)

Zaraz idziemy z przyjaciółkami na Jarmark Bożonarodzeniowy, na grzane wino. Ponoć wyborne :) Trzeba obalać pierwszą połowę mojego pierwszego w życiu egzaminu na studiach!

piątek, 2 grudnia 2011

I stało się.

I stało się, co miało się stać ... zachorowałam. I to nie z powodu pogody czy zbliżającej się zimy. Nie. Z powodu własnej głupoty.

Jeśli ktoś o siebie nie dba to prędzej czy później dopadnie go jesienne choróbsko. Mnie dopadło w poniedziałek. Oczywiście, zbagatelizowałam sprawę. Kaszlałam, ale do lekarza - o nie! No to mam teraz: ostre zapalenie krtani i antybiotyk. Dzisiaj rano straciłam głos. Na szczęście już wczoraj wróciłam do domu z Krakowa, bo wiedziałam, że to będzie coś poważniejszego. Poszłam do lekarza i diagnoza była jednoznaczna- idiotyczne zapalenie krtani.

Już nie chodzi o to, że spędzę weekend pod kocem w łóżku. Nie chodzi o to, że ominie mnie mój ukochany mecz hokeja. Chodzi o to, że nie poszłam dzisiaj na praktyki, a bardzo mi na tym zależało. Mieliśmy spotkanie z osobami niepełnosprawnymi, w sali gimnastycznej naszej uczelni. Ominęło mnie zdobycie praktycznych umiejętności i poszerzenie swoje doświadczenia o kolejne praktyki. Super. Ale to moja wina i nikogo tą winą nie będę obarczać. Czas o siebie zadbać, zacząć brać jakieś witaminy i cieplej się ubierać. Najwyższy czas zacząć doceniać wytrzymałość mojego organizmu. On i tak już wiele znosi.

niedziela, 27 listopada 2011

SOS dla Świata

Dzisiejszą niedzielę poleniuchowałam w domu, przed tv :) z moim psem i Ukochanym. O 15.40 na tvn obejrzałam program "S.O.S. dla Świata". Muszę przyznać, że mną lekko wstrząsnął.

Ale również uświadomił jak wiele złego robię ja sama dla naszego świata! Dzisiejszy odcinek był o zaśmiecaniu mórz na całym świecie. Co prawda, ja osobiście nie wyrzucam śmieci gdzie popadnie, lecz na pewno ich nie segreguje ;/ Muszę zwracać też większą uwagę na używanie foliowych reklamówek. Nie zdawałam ( a może zdawałam, ale nie dopuszczałam do siebie takiej myśli ?!) ile złego robią takie jednorazówki.

Program zainspirował mnie do stworzenia w moim mieszkaniu trzech koszy na śmieci :) Plastik, szło i reszta. Mam nadzieję, że chociaż trochę przyczynię się takim postępowaniem do zwalczania procesu zaśmiecania naszego pięknego świata. :)

PS. Zaczynam prenumeratę "Charakterów" [!]. Tzn. nie zamawiam ich gdzieś, ale obiecałam sobie, że nie opuszczę żadnego numeru! Polecam tą gazetkę.

poniedziałek, 14 listopada 2011

w biegu

Witajcie! Ostatnio miałam duuużo wolnego od zajęć, rozleniwiłam się, lecz czas zacząć działać. Dzisiaj pierwszy dzień zajęć, nowe wykłady, nowe ćwiczenia i nowe zadania! :)

Następne wolne dopiero na święta, więc trzeba zabrać się do pracy. Ostrzegam, teraz moje posty mogą być nieco rzadsze, ponieważ jak każdy z Was - zajęć mam coraz więcej i obowiązków również. W następnym czwartek (24 listopada) mam prezentacje z historii pracy socjalnej, na którą muszę sumiennie się przygotować. Pani jest bardzo wymagająca, a historia jak to historia - nie jest łatwym przedmiotem. Zapewne najbliższy tydzień spędzę w bibliotece wydziałowej, gdzie dzisiaj założyłam sobie kartę. :)

Ogólnie - jest dobrze. Byle tak dalej. Pozdrawiam :*

sobota, 29 października 2011

Podsumowująca przerwa

Wróciłam do domu na święta listopadowe, więc mam chwilę oddechu. Mogę usiąść z gorącą herbatą we własnym łóżku, pod swoim kocem i przytulić się do Ukochanego :) Marzyłam o tym bardzo długo. Jest to również czas na małe podsumowanie pierwszego miesiąca w Krakowie.

  • Różnica międzymiastowa: Niesamowita zmiana na lepsze! Tutaj się żyje! Co prawda, nie jest lekko się zaaklimatyzować, ale wszystko jest dla ludzi.
  • Rozwój: W małym mieście szanse na rozwój osobowościowy i zawodowy są bardzo niskie. Nie ma tylu możliwości, co tutaj.
  • Ciekawość: To miejsce rozwija ciekawość i inspiruje. Będę bronić tej tezy w stu procentach.
  • Praktyki (!): Chyba największy plus mojego wyjazdu. Mam styczność nie tylko z suchą teorią, co jest dla mnie bardzo ważne.
  • Samodzielność: Zdecydowanie dorastam. Z każdym dniem coraz mocniej odcinam pępowinę łączącą mnie i rodziców. Oczywiście, kocham ich z całego serca i tęsknię, ale wyjazd z rodzinnego domu dobrze mi zrobił. :)
Są oczywiście również minusy mojego wyjazdu, ale jestem dzisiaj pozytywnie nastawiona do wszystkiego, więc pozwólcie, że o nich wspominać nie będę. :) Ważne, że jestem w domu, z rodziną i Ukochanym. A co najważniejsze: JESTEM SZCZĘŚLIWA!

wtorek, 25 października 2011

wolontariat

Witajcie :) Przepraszam, że moje posty nie są już takie częste jak na początku, ale sami rozumiecie. Początek roku akademickiego, więc trzeba dać z siebie wszystko, żeby zrobić jak najlepsze wrażenie. Ogólnie do tej pory wszystko bardzo mi się podoba, chodzę na wykłady chętnie i bez zniechęcenia. Oczywiście, nikomu nie chce się rano wstawać z ciepłego łóżeczka, ale myślę, ze to tylko kwestia przyzwyczajenia. :)

Moim najnowszym pomysłem na rozwój jest zapisanie się na wolontariat. Mam bardzo duże okienka między zajęciami, więc chcę ten czas jak najlepiej wykorzystać. Niedaleko mojego wydziału znajduje się Dom Dziecka. Napisałam wczoraj do nich maila, teraz czekam na odpowiedź. Mam nadzieję, że będę mogła zdobyć w końcu jakieś doświadczenie.

Poza tym, w każdej wolnej chwili czytam podręczniki akademickie, które są dużo, dużo ciekawsze niż szkolne. Właśnie czytam "Człowiek - istota społeczna" E. Aronsona. Polecam nie tylko osobą, które interesują się psychologią społeczna.

Oby tak dalej. :) W piątek do domu na całe 5 dni! :D

piątek, 14 października 2011

nowości

Moje życie całkowicie się zmieniło. Codziennie jeżdżę na uczelnię, dowiaduję się miliona nowych rzeczy na godzinę, po czym przyjeżdżam i nie mam siły nawet otworzyć książki... Czuję, że każdy dzień mnie rozwija. To niesamowite uczucie!

Dowiedziałam się, że co piątek będziemy mieli praktyki w różnych instytucjach np. Domu Dziecka, MOPSie, więzieniu. Zaczynamy od następnego tygodnia. Ciekawe jak to będzie ;)

Niestety są również rzeczy na tych studiach, które trochę mnie denerwują. Np. to, że wykładowcy nie przychodzą na zajęcia ;/ A my musimy na nich czekać. To trochę jakby nie mieli do nas szacunku, do nas i naszego czasu... No, ale słyszałam, że na uczelniach wyższych to norma, więc trzeba się dostosować.

Mam nadzieję, że z dnia na dzień będzie coraz ciekawiej i nadal będę czuła, że robię coś co MA SENS! :D

środa, 5 października 2011

Wykłady :)

Witam. Dzisiaj miałam pierwsze prawdziwe wykłady na studiach. Jestem bardzo pozytywnie zaskoczona, ponieważ wcale nie było NUDNO, chociaż to tylko zajęcia organizacyjne. Profesorowie potrafią nas zainteresować i przyciągnąć naszą uwagę :) Zupełnie inaczej niż w liceum.

Wczoraj zabrali nas do Nowohudzkiego Centrum Kultury na koncert Koła Artystycznego "Gaudium". Było to moje jedno z pierwszych zetknięć z osobami niepełnosprawnymi. Nie tylko fizycznie, ale również psychicznie. Siedzieliśmy na widowni, między ludźmi z różnym stopniem upośledzenia. Widać było jednak wyraźnie, jak wiele radości sprawia im przebywanie w swoim towarzystwie, możliwość rozwoju w grupie oraz wspólne śpiewy i tańce. Chociaż zdarzały się niektórym aktorom wpadki na scenie, nikt nie zniechęcił się do występów. Było to bardzo pozytywne i ukazywało, że w takim miejscu ludzie wcale nie czują się inni.

Dzisiaj mieliśmy wykłady z komunikacji interpersonalnej, biomedycznych podstaw rozwoju i ćwiczenia z pedagogiki społecznej. Jak na razie uczelnia ma u mnie wielki plus za kadrę. Byle tak dalej ;)

poniedziałek, 3 października 2011

pierwszy raz

Początek roku akademickiego. Dzisiaj o 9 udałam się na rozpoczęcie roku w Uniwersytecie Pedagogicznym w Krakowie. Co prawda dość ciężko było wstać o 6 rano, ale jakoś dałyśmy radę. Poznałam koleżanki z roku (bo facetów, stety albo niestety, nie ma), bardzo sympatyczne osoby. Będę mieć wiele ciekawych przedmiotów jak: psychologia społeczna, metodologia badań społecznych, pedagogika społeczna, komunikacja interpersonalna itp.

Wszystko układa się bardzo dobrze, jednak ani na chwilę nie mogę przestać myśleć o moim D. Nawet pisząc tę wiadomość mam łzy w oczach. Nie wiem jak nad tym zapanować. Wiem, że wszystko będzie dobrze, wiem, że muszę się przyzwyczaić, ale tak strasznie za nim tęsknie.

Był u mnie przez weekend. I co z tego skoro wczoraj wylałam hektolitry łez, gdy się z nim żegnałam? Kiedy się przyzwyczaję, że nie będę go widzieć codziennie? Tęsknota boli.

środa, 28 września 2011

tęsknota

Trzeci dzień jestem w swoim nowym mieszkaniu w Krakowie z moją przyjaciółką. Jednak nie wiem, czy kiedykolwiek przyzwyczaję się do tego miejsca... To mój nowy dom, jednak sercem zawsze będę w mojej rodzinnej miejscowości.

Tęsknie za domem, za moim facetem, za rodzicami, za dziadkami, za pieskiem... Naprawdę w Krakowie jest bajecznie, ale to nie jest mój dom. Przynajmniej na chwilę obecną. Wiem, że dopiero bardzo krótko jestem tutaj... Mam czas na przystosowanie.

Ciągle myślę o moim D. Naprawdę tęsknota jest czymś pozytywnym, ponieważ wzmacnia niektóre związki. Ale bez niego jest mi bardzo ciężko... Bardzo często mam łzy w oczach, gdy pomyślę o nim. Rozmawiamy dużo przez telefon, ale oczywiście to nie to samo. :(
Jednak nie można stać w miejscu, trzeba się rozwijać i uczyć. W mojej miejscowości niestety nie miałabym tylu możliwości, co w Krakowie. Koniec tematu. Tęsknota tęsknotą, ale nie ma, co gdybać.

Pozdrawiam. :*

niedziela, 25 września 2011

Posumowanie wyjazdu

Dzień dobry :) Przepraszam, że piszę dopiero teraz, ale naprawdę miałam wiele zaległości po przyjeździe. Niby nie było mnie 12 dni, a tyle problemów się narobiło, że aż głowa mała.
Jednak w dzisiejszym poście skupię się na podsumowaniu moich wakacji za granicą. Zobaczyłam kolejne miejsce na świecie, które po raz kolejny mnie zaskoczyło. Wszelkie przemyślenia zapiszę w postaci punktów, tak będzie najwyraźniej i przejrzyście.


zdjęcie z kolejki górskiej w Citta Alta (Bergamo-Włochy)

1. Noc na lotnisku. Nie mieliśmy bezpośredniego lotu na Majorkę, więc musieliśmy nocować na lotnisku w Bergamo (ok.50km od Mediolanu). Było to niesamowicie pozytywne przeżycie. Rozwinęliśmy ręczniki w kącie lotniska i położyliśmy się. Ja oczywiście nie mogłam zasnąć, bo zbyt wiele działo się dookoła. :) Idąc do toalety poznałam bardzo miłych ludzi z Łodzi, którzy lecieli do Portugalii na studia. Przegadaliśmy pół nocy.


widok z plaży w Cala d'Or (Majorka)

2. Szkoła języka. Co prawda mój włoski nie jest tak perfekcyjny, żebym mogła się nim posługiwać na co dzień, natomiast angielski służył mi świetnie. Praktycznie mogę nazwać się 'tłumaczem' grupy. Przyjaciele niezbyt mówili po angielsku, więc to ja zajmowałam się organizacją. Wiele mnie to nauczyło, ponieważ poszerzyłam swoje słownictwo o nowe, do tej pory nieznajome słówka.

Palma de Mallorca (Stolica Majorki)

3. Jedzenie i kultura. Jako że od niedawnego czasu zostałam wegetarianką moje potrawy były troszkę ograniczone. :) Ale i tak jadłam bardzo smacznie. Muszę pochwalić się, że na plaży zjadłam najlepszego ananasa jak do tej pory, w całym swoim życiu. Tak słodki i pyszny, że trudno sobie to wyobrazić. Niestety, wszystko na wyspie było bardzo drogie, a nasz budżet nieco ograniczony, dlatego nie dane nam było zasmakować wszystkiego, na co mieliśmy ochotę. Ale cóż... może innym razem. ;) Odnośnie kultury-hmmm...- dość ciekawa, szczególnie tak zwana siesta. Wszystkie sklepy zamknięte, ludzie odpoczywają. Sądzę, że w Polsce by się to nie przyjęło. A szkoda ;)


słodki piesek w porcie w Cala d'Or (jego Pan pucował swój arcy drogi jacht)

Chciałabym dodać dużo więcej zdjęć, ale może w następnym poście. :) Pozdrawiam :*


piątek, 16 września 2011

raj

Udalo mi sie znalezc kafejke internetowa i od razu do Was pisze. Przepraszam, ze nie uzywam polskich znakow,ale sami rozumiecie,ze tutaj jest to niemozliwe.

Jest bosko! Pogoda bardzo upalna jak to na poludniu bywa. Jedzenie mi nie smakuje, ale pyszna Margerita z hiszpanska oliwa nigdy nie pogardze ;) Udalo mi sie zrobic pare swietnych zdjec i obiecuje, ze po powrocie do domu- dodam je na bloga. Musze konczyc,bo czas mi sie wyczerpuje.

POZDRAWIAM GORACO!:*

piątek, 9 września 2011

Majorka :D

Dzisiaj wylatujemy na Majorkę z moim facetem i przyjaciółmi. Wracamy 21 września. :) Wakacje 2011 uważam za otwarte! :D

niedziela, 4 września 2011

Zdecydowanie i z uśmiechem!

Kochani! Zdecydowałam się. Zostałam wegetarianką. Co prawda, teraz, na początku moja dieta nie jest jakaś urozmaicona, ale dopiero się uczę. ;) Mama nie jest "za" nową dietą, ale stwierdziła, że to moje zdrowie i moja sprawa. Nie będzie mnie już zmuszać do jedzenia mięsa. Obowiązkowo jednak, co pół roku muszę chodzić do lekarza i robić badania, czy nie popadłam w anemię.

Staram się jeść jak najwięcej warzyw i owoców. Wiem też, że muszę zaprzyjaźnić się ze soją. Można z niej zrobić naprawdę pozytywne potrawy, które dostarczą mi potrzebnych witamin. Czytam fora internetowe poświęcone wegetarianizmowi. I powiem Wam, że jestem bardzo szczęśliwa, że się zdecydowałam na taki krok.




Wczoraj przewieźliśmy moje rzeczy do mieszkania w Krakowie. Łóżko, tv, książki... Teraz w moim pokoju jest strasznie pusto i wyraźnie czuję, że coś się zmienia. Kończy się stara era, a zaczyna dorosłość. Wiem, że dalej będę na "garnuszku" rodziców, ale w Krakowie postaram się bardziej usamodzielnić. Znaleźć jakąś pracę na popołudnia, najlepiej związaną z pracą socjalną. Zawsze to doświadczenie, nawet jeżeli miałby to być darmowy wolontariat.

Piszę tego posta z uśmiechem na twarzy, ponieważ wiem, że zmiany są dobre i potrzebne! Mam nadzieję, że wszystko (a przynajmniej większość) pójdzie po mojej myśli i z dniem 1 października rozpocznie się najlepszy okres mojego życia ;)

Przeczytałam dzisiaj na jakiejś stronie internetowej cytat, który niesamowicie mnie wzruszył. Brzmi on: "Oświęcim zaczyna się wszędzie tam, gdzie ktoś patrzy na rzeźnię i myśli: to tylko zwierzęta".

wtorek, 30 sierpnia 2011

wegetarianka?

Całkiem przypadkowo trafiłam dzisiaj w sieci na filmik. Krótki - 12 minutowy. Jednak czuję, że właśnie te 12 minut zmieniło moje życie.

Od zawsze kocham zwierzęta. Gdy byłam malutka chciałam być weterynarzem. Chciałam ratować, pomagać i dokarmiać każde stworzenie, które tego potrzebowało. Dzisiaj obejrzałam ten film i zrozumiałam, że muszę coś zmienić w swoim życiu! Skoro tak bardzo kocham zwierzęta, dlaczego mam przykładać się do ich śmierci? Nie wiem ile w swoim życiu zjadłam już świń, kurczaków czy krów, ale to koniec! Nie chcę, żeby jakiekolwiek zwierzę musiało cierpieć z mojego powodu.

Chcę trochę więcej poczytać na ten temat. Spróbować głębiej wejść w ten temat, ale czuję, że po tym filmie, nawet najmniejszy kęs mięsa nie przeszedł by mi przez gardło....
Dodaję link do tego filmu, ale ostrzegam - jest on przeznaczony dla ludzi o mocnych nerwach.

http://www.youtube.com/watch?v=mHqEypY_FYU

poniedziałek, 29 sierpnia 2011

odwyk

Sorry, że tak długo nie pisałam, ale robię sobie odwyk od komputera. Przez ostatnie 4 miesiące spędzałam na Internecie stanowczo zbyt wiele czasu. Muszę coś z tym zrobić. Więc teraz nadrabiam zaległości książkowe, filmowe i włoskie :)

W sobotę malowaliśmy pokój w naszym mieszkanku. Na łososiowy kolor. Wyszedł całkiem ładnie ;) Zdjęcia dodam jak już wszystko będzie pięknie umeblowane (czyli pod koniec września).

Obejrzałam całą "BrzydUle". Wiem, że to tylko kolejny z głupich seriali, w które się strasznie wkręcam, ale cóż na to poradzić, że uwielbiam seriale? :D Marnowanie czasu to moja specjalność. Najwyższy czas coś z tym zrobić. [!]

W następny weekend są Dni mojej miejscowości. Wystąpi Perfect i Feel. :) Lubię oba zespoły, więc na pewno zabawa będzie przednia.

czwartek, 18 sierpnia 2011

tymczasowa żona

Witajcie, kochani. Długo się nie odzywałam, po pierwsze: bo nic ciekawego w ostatnim czasie się nie wydarzyło. po drugie: miałam nowy obowiązek - bycie "tymczasową żoną" dla mojego faceta :)

We wcześniejszym poście napisałam już, że przeprowadzam się chwilowo do mojego D. We wtorek moi teściowe wrócili, więc przenieśliśmy się do mnie. Gotuję obiadki, sprzątam, robię śniadanie do pracy. Ahhh... jak prawdziwa żona! I bardzo się cieszę, że mogę przebyć swego rodzaju staż w tej dziedzinie życia.

Doszłam do wniosku, że jednak jestem na to trochę za młoda :) Męczy mnie codzienne gotowanie, czekanie aż mąż wróci z pracy i te wszystkie fartuszki, garnki, rosołki, pierdołki. DOŚĆ! Nie żeby mój D. był strasznie wymagający, ale jest z zawodu kucharzem i naprawdę ciężko zadowolić jego podniebienie. Te dwa tygodnie bardzo dużo mnie nauczyło. Na chwilę obecną nie nadaję się na żonę. Narzeczoną może, ale nie żonę. Powiedziałam mu to, a on się śmiał, że muszę się wprawić. :)

Na szczęście jutro rodzice wracają z Włoch i oddaję im mieszkanie i obiadki! Niech zarządzają. Stanowczo lepiej się do tego nadają. A prawie 24/h z D. też trochę mnie wykończyło :P Nie żebym go nie kochała (bo kocham go bardzo!), ale bez przesady. :D

niedziela, 7 sierpnia 2011

przeprowadzka na drugą stronę ulicy

Dzisiaj przenoszę się na niecałe dwa tygodnie mieszkać do mojego ukochanego :) Zarówno moi jak i jego rodzice wyjeżdżają na wakacje, więc muszę/chcę opiekować się jego psem, gdy pracuje. Uwielbiam u niego mieszkać, bo czuję się wtedy jak jego żonka :D Mogę się wtedy dużo nauczuć i poudawać kurę domową :) Mój facet mieszka naprzeciwko mnie, więc daleko się nie przenoszę. Ale to zawsze - nasze, małe "wakacje"

środa, 3 sierpnia 2011

podróże - I love it!

Kochani! Jednym z moich zainteresowań są podróże. Mam dopiero 19 lat, a muszę się przyznać, że trochę już zwiedziłam ;)

Pierwszym z moich dalszych wyjazdów były Niemcy w 2007 roku. Wówczas byłam w Kerpen (mieście partnerskim mojej miejscowości) na obozie polsko-niemieckim(za wyróżniające wyniki w nauce, nie chwaląc się :D) . Całe dwa tygodnie pod namiotami z niemiecką młodzieżom było czymś niesamowity dla rozwoju mojego angielskiego ;) praktycznie 24/h mówiłam po angielsku, wówczas przełamałam się i stwierdziłam, że MUSZĘ się rozwijać pod tym względem. Każdego wieczoru mogłam poznać tajniki kultury niemieckiej, nowe potrawy (fuuj!) i nawet trochę języka niemieckiego. Byłam bardzo zadowolona, że dostałam możliwość takiego wyjazdu.

W 2008 roku byłam w Norwegii i we Włoszech. Dwa piękne i zupełnie inne miejsca. W Norwegii miałam możliwość zwiedzania fiordów i kąpania się w strrrasznie zimnym morzu. ;) byłam wtedy z moją koleżanką, u jej ojca, który na stałe przeprowadził się na północ. We Włoszech byłam natomiast w Cesenatico, niedaleko Rimini. Piękne miejsce i piękne chwile na gorącej plaży, na zawsze zostaną w mojej pamięci. Był to obóz, na którym poznałam naprawdę wspaniałych ludzi, może nie Włochów, ale bardzo wartościowych Polaków ;)

W następnym roku wybrałam się z dwiema przyjaciółkami do Grecji. Również na obóz. Wróciłam jak murzynka :) strasznie opalona, ale nie dało się tego uniknąć, ponieważ temperatura nie spadała poniżej 40 stopni. Zwiedziłam piękne Ateny oraz wyspę Skiathos. Polecam każdemu, kto chce poczuć się jak w raju.

Rok temu, w czerwcu zwiedziłam Anglię, Walię i Irlandię. Wszystko za sprawą wycieczki objazdowej organizowanej w moim liceum. Cała wyprawa trwała niecałe dwa tygodnie. Nie zatrzymywaliśmy się nigdzie, na dłużej niż dwa dni. Niesamowite przeżycie, być ponad 2600km od domu! A cudowna irlandzka zieleń... ahhh.

A w tym roku, z moim facetem i znajomymi wybieramy się .... na MAJORKĘ! Całkowicie niespodziewany wyjazd i za okazyjną cenę. :D Jedziemy dopiero we wrześniu, ponieważ wtedy jest dużo taniej. To pierwszy wyjazd całkowicie sfinansowany przeze mnie. Dlatego jestem z niego dumna, ponieważ nie muszę już o nic prosić moich rodziców.

Te wszystkie podróże zagwarantowali mi moi wspaniali rodzice i dziadkowie. Wiem, że to dość droga pasja, ale wspomnienia i zdjęcia pozostają na całe życie!

piątek, 29 lipca 2011

auuu!

Od małego dziecka mam skoliozę. Oczywiście, "każdy" (w dzisiejszej erze ciężkich torb, ślęczenia przed komputerem, jedzenia wszędzie tylko nie przy stole) ma problemy z kręgosłupem. W podstawówce chodziłam na zajęcia korekcyjne, ale nie dawały żadnych efektów. Do tej pory nic mnie nie bolało, więc to lekko bagatelizowałam... Od wczoraj jednak nie mogę nawet siedzieć na krześle....

Coś strzeliło, skrzypnęło i umieraaam! Nie mogę się zbytnio wyprostować, każdy ruch sprawia mi ból. :( Wizyta u lekarza mnie nie ominie. Teraz jestem tego pewna. A wszystko zaczęło się tak...

Wczoraj byłyśmy dziewczynami w mieszkaniu w Krakowie, ażeby tam troszkę posprzątać. Ja zajęłam się szafkami w kuchni. Mój kręgosłup miał jednak chyba inne plany. Tak zaczął boleć, że całą noc nie mogłam zmrużyć oka. No wybaczcie, ale ja mam tylko 19 lat, a czuję się jakbym miała 100.... Masaże mogą mnie uratować? Czy już jest za późno na prosty kręgosłup? :(

niedziela, 24 lipca 2011

dwie ścieżki życia

Dzisiaj w nocy miałam duże problemy z zaśnięciem. Nie wiem dlaczego. Raz było mi za ciepło, raz za zimno i ogólnie to praktycznie nie zmrużyłam oka. A co za tym idzie - bezsenne noce są idealnym momentem na życiowe przemyślenia. Otóż doszłam do dwóch wniosków, które odnoszą się do mojej przyszłości.

I. Droga ambitniejsza: ZOSTAĆ KURATOREM SĄDOWYM: Wiem, że to nie jest łatwa sprawa. Trochę o tym już wcześniej czytałam. Potrzebna jest aplikacja kuratorska, o którą nie jest tak łatwo. Trzeba również mieć odpowiednie wykształcenie. I tutaj zaczyna się pewien problem. Nie wiem, czy gdybym skończyła licencjat na kierunku "praca socjalna" i zrobiła magistra na kierunku "resocjalizacja", miałabym szanse starania się o aplikację kuratorską? Czy trzeba mieć stricte pedagogiczne/socjologiczne/psychologiczne/prawnicze wykształcenie?

II. Droga mniej ambitna, ale równie pożądana przeze mnie: PRACOWAĆ W DOMU DZIECKA: Dawać miłość dzieciom, które są od samego początku odepchnięte i niechciane. Takich dzieci jest niestety coraz więcej, a coraz mniej osób, które chcą im pomagać. Czuję, że mogłabym sprawdzić się jako właśnie osoba, która niesie pomoc innym, bardziej potrzebującym. Wiem, że to nie jest lekka praca, ale niesie niesamowite spełnienie, widząc uśmiech na twarzach tych małych dzieciątek.

Gdybym wybrała tą II drogę musiałabym zrobić dodatkowo kurs pedagogiczny, żebym lepiej umiała się dogadywać z dziećmi i nieść im pomoc. Obie drogi wydają mi się bardzo ciekawe, ale i nie łatwe. Na pewno czeka mnie wiele łez, wyrzeczeń... ale i dużo uśmiechu, wiedząc, że robię coś, co ma sens! I gdy będę już na emeryturze, będę mogła spokojnie usiąść w fotelu i powiedzieć: TAK, spełniłam się w swoim życiu!

środa, 20 lipca 2011

wielki krok

Dzisiaj, a właściwie jutro, zrobię kolejny wielki krok w stronę dorosłości. Podpiszę umowę o wynajem mieszkania w Krakowie (10 minut do Rynku Głównego). Wraz z moimi dwiema przyjaciółkami postanowiłyśmy zamieszkać razem ;) Akurat udało nam się znaleźć dwupokojowe lokum w samym "sercu" Krakowa.

Co prawda, nie jest to luksusowy apartament, mieszkanie potrzebuje małego remontu( tj. malowania i przemeblowania). Jako trzy przyszłe studentki mamy zamiar się nim "zaopiekować" w należyty sposób. Mój chłopak i chłopak przyjaciółki oraz ojciec jednej z nich pomogą w zadomowieniu się w nowym lokum. Wiadomo, że do przenoszenia różnych ciężkich sprzętów siła mężczyzny jest niezbędna. ;)

Trochę się boję. Jest to moje pierwsze mieszkanie, w którym będę całkowicie odpowiedzialna za swoje poczynania. Jednak chyba najwyższy czas wyfrunąć z rodzinnego gniazda?

sobota, 16 lipca 2011

Panna Nikt

Witajcie. :) W moim mieście niedawno otworzyli nową bibliotekę. Jest dużo nowości, ale również sporo książek "z przeszłością". Sięgnęłam właśnie po taką książkę, która leżała gdzieś na szarym końcu półek, przytłoczona innymi. Tytuł nic mi nie mówił, mianowicie: "Panna Nikt". Z tyłu książki nie było krótkiej wzmianki na jej temat, co niestety nie ułatwiło mi zadania. Ale zdecydowałam się, że ją przeczytam. Przyciągnęła mnie jej okładka.

Nie miałam zielonego pojęcia o czym jest ta książka. Jednak muszę przyznać, że nie zawiodłam się. Opowiada ona on 15letniej dziewczynie, która przenosi się z małego miasteczka do Wałbrzycha, wraz z rodzeństwem i rodzicami. Jest to dla niej zupełnie inny świat niż dotychczas. Poznaje nowych ludzi w szkole i przeżywa swoją wewnętrzną przemianę- wchodzi w okres dojrzewania.

"Panna Nikt" jest naprawdę niesamowitą książką. Przedstawia jak młodzież nie radzi sobie z problemami, gdy stykają się ze światem dorosłych. Marysia (bo tak nazywa się główna bohaterka) ma ojca alkoholika oraz matkę, która nigdy nie była dla niej prawdziwym oparciem. Jest manipulowana przez otoczenie, lecz zupełnie nie zdaje sobie z tego sprawy.
Naprawdę polecam tą pozycję. Nie jest to lekka i przyjemna lektura, ale można się z niej dużo dowiedzieć o życiu i spojrzeniu na świat młodzieży, dla której codzienność to ciężki kawałek chleba.



wtorek, 12 lipca 2011

dieta, dieta, dieeeta

Od jutro zaczynam wakacyjne dietkowanie. Zdecydowanie się zapuściłam. Od stycznia do maja potrafiłam zaprzeć się w sobie i zrzucić 15kg. Niestety, przez maturę i ten cały stres znów troszkę przytyłam. Nieznacznie, ale to zawsze coś.

Od jutro postanowiłam odrzucić wszelkie słodycze, niezdrowe jedzenie i gazowane picie. Mówię im zdecydowane NIE! Przez najbliższe 14 dni będę ćwiczyć codziennie wieczorem. Od dwóch dni robię brzuszki (zaczęłam od 20) i codziennie dodaje po 10 kolejnych. Chodzi o to, żeby dobrze czuć się w swoim ciele, a nie wstydzić nosić krótkich spodenek w lecie. :)

Niestety do biegania nie mogę się zmusić :( Chociaż muszę przyznać, ze codziennie udaje mi się wstawać o określonej porze (8:00). To już sukces :)

Obecna waga: 56kg. Planowana waga na 27 lipca: 52kg.

piątek, 8 lipca 2011

praca socjalna

DOSTAŁAM SIĘ! Na pracę socjalną na Uniwersytet Pedagogiczny. Tzn. dostałam się jeszcze na inne kierunki (np. pedagogikę specjalną), ale to nie dla mnie... Wolę coś w czym widzę siebie. Cieszę się. Bardzo się cieszę! :)

poniedziałek, 4 lipca 2011

Kraków


Zdecydowanie dzisiejszy Kraków był moookry! Jednak mogę z ręką na sercu powiedzieć, że przeszłam około 20km :) Przynajmniej poprawiłam kondycje. Nie sądziłam, że aż tyle czasu zajmie nam znalezienie tych wszystkich wydziałów. Pytałyśmy się ludzi, gdzie jest taka i taka ulica, ale albo usłyszałyśmy "nie mam czasu" albo "przykro mi, nie jestem z Krakowa". Jednak w końcu udało nam się wszystko pozałatwiać.

Przechodziłyśmy obok biblioteki Uniwersytetu Jagiellońskiego. :) Jest śliczna!

Ogólnie na Pedagogicznym też nie jest źle. Sympatyczni ludzie. Pan Profesor, który odbierał od nas papiery poczęstował nas cukierkami.

Przechodziłyśmy z dziewczynami przez Galerię Krakowską i zauważyłyśmy w jednej z księgarni przeceny książek o 50%. Oczywiście, wstąpiłyśmy i zakupiłam całkiem nowiutki słownik włoskiego za 9.90. Totalna okazja. Jak na początek jest wystarczający - ma 40.000 haseł, więc za takie pieniądze się opłaca.
Przepraszam za jakość dodanych zdjęć, ale nie wzięłam ze sobą aparatu i musiałam zadowolić się telefonem. Uwielbiam fotografować Kraków. To po prostu magiczne miejsce. :)

niedziela, 3 lipca 2011

motivazione

Wczoraj wysłałam przelewy na konta uczelni. Jutro wybieram się do Krakowa, bo muszę osobiście złożyć papiery na Uniwersytet Pedagogiczny. Oto lista moich kierunków:
- Praca socjalna - UP Kraków
- Pedagogika przedszkolna i wczesnoszkolna - UP Kraków
- Pedagogika specjalna - UP Kraków
- Pedagogika społeczno-opiekuńcza- UP Kraków
- Judaistyka - UJ Kraków
- Bibliotekoznawstwo i informacja naukowa- UP i UŚ,
- Resocjalizacja - UJ [!!!] - zdecydowanie mój numer 1.

Przeczytałam wczoraj też o Wyższej Szkole Filozoficzno-Pedagogicznej "Ignatianum" w Krakowie. Jest tam pedagogika resocjalizacyjna. Zawsze jakaś alternatywa jeżeli bym się nie dostała na, któryś z kierunków w/w. Słyszałam o niej dobre opinie, a czesne kosztuje tylko 100zł na semestr. Znalazłam MOTYWACJĘ, która pomaga mi wierzyć, że wszystko będzie dobrze. To mój chłopak- jest przy mnie, wierzy we mnie i pomaga przetrwać ten ważny moment.
Jest najlepszy!


Pozdrawiam :*

piątek, 1 lipca 2011

i po wszystkim.

Jakoś poszło. Może spodziewałam się trochę lepszego wyniku chociażby z języka polskiego, ale trudno. Wydaję mi się, że trafiłam na egzaminatora, który akurat miał zły dzień, bo z tego, co patrzyłam na internecie to przynajmniej 3/4 problematyki poruszyłam w odpowiedni sposób.

Nie przejmuję się tym. Wiele łez już wylałam przez maturę, zapominając o tym, że przecież będę mieć w życiu dużo większe problemy niż słabo zdany egzamin. Wszyscy w domu chodź i mi gratulują, ale ja niestety, nie czuję się spełniona. Nie wiem czy dostanę się na studia dzienne do Krakowa. Nie wiem, czy moje marzenia się spełnią. Ale najważniejsze jest to, żeby się nie poddawać. Za rok maturę można poprawić i wybrać drugi kierunek (płatny, oczywiście).

Studia zaoczne też nie są katastrofą. Więcej będę musiała przysiąść w domu nad książkami, ale przynajmniej będę mogła znaleźć pracę i zacząć zarabiać. Nie chcę być cały czas na garnuszku moich rodziców. Oczywiście, oni nic mi nie wypominają. Bo mnie kochają jak wszyscy rodzice swoje dzieci.

Dziś mam 19naste urodziny. Matura nie wykazała się pomysłowością i nie dostałam od niej jakiegoś wielkiego prezentu. :) Nic, trudno. Ważne, że zdałam ( w tym roku jest to już dużym osiągnięciem, gdy słyszy się w tv albo radiu, że 1/4 maturzystów niestety nie podołało matematyce).

środa, 29 czerwca 2011

oo zgrozoo!

Dzisiaj o północy poznam swoje wyniki maturalne. Cała się trzęsę, bo od tego naprawdę zależy bardzo wiele... Trzymajcie kciuki. ;)

poniedziałek, 27 czerwca 2011

mój włoski [!]

Naukę drugiego języka biorę całkowicie na poważnie. Nauczyłam się już parę podstawowych zwrotów i przyznaję się, że idzie mi to całkiem łatwo. Nie mówię o gramatyce, ale ogólnie o łatwości zapamiętywania słownictwa.

Dowiedziałam się też, że na Jagiellońskim albo na Pedagogicznym (na które najprawdopodobniej będę składać papiery) istnieje możliwość udziału w zajęciach z języków obcych. Cena takich kursów jest dużo niższa niż w szkołach językowych. Skorzystałam również z wiedzy moich koleżanek ze strony wizaż.pl, które naprawdę wiele wiedzą o życiu na uniwersytetach. :) Zawsze można na nich polegać, ponieważ mówią prawdę, prawdę i tylko prawdę. Jednak z Wizażanek właśnie poinformowała mnie, że na UP w Krakowie są zajęcia prowadzone przez bardzo miłą Panią Profesor z języka włoskiego.

Ale teraz muszę poznać się "bliżej" z tym językiem, osłuchać się z nim i zapoznać z podstawowym słownictwem. Nie chciałabym iść na takie zajęcia zupełnie zielona :)

Pozdrowienia dla "Anonima", który uważa, że mój blog nie ma nic wspólnego z samorozwojem. Okej, może nie mam takich możliwości jak inne blogerki, ale tylko dlatego, że mieszkam w takim mieście w jakim mieszkam i po prostu mój "samorozwój" jest ograniczony, ale nie z mojej winy. Ja uważam, że nie marnuje swojego czasu.

niedziela, 26 czerwca 2011

obsesyjna miłość

Ale się wkopałam.... Pokrótce postaram się Wam przybliżyć moją obecną sytuację. Mam kolegę, z którym znamy się od najmłodszych lat. Ten kolega od roku jest z dziewczyną. Jednak wyraźnie do siebie nie pasują. Nie pasują?! To mało powiedziane. Ona codziennie chce się z nim widywać, nie pozwala mu wychodzić do znajomych czy czasem napić się piwa z kolegami. On jest osobą strasznie nerwową i wyraźnie ma już tego dość.

Ta dziewczyna próbowała się ze mną zaprzyjaźnić i oczywiście byłam jak najbardziej "za", aż do dnia dzisiejszego, kiedy to zostałam oskarżona o to, że chcę zepsuć ich związek. Zawsze, gdy się kłócili, przychodziła do mnie, płakała, ja ją pocieszałam i starałam się pomóc. Dawałam całą siebie, żeby im się tylko udało i żeby się godzili. Dzisiaj w nocy dostałam sms: "Podniósł na mnie rękę i uderzył!!!". Przeczytałam go dopiero rano, bo o 1 w nocy już spałam... strasznie się przestraszyłam, co takiego mogło się między nimi wydarzyć, że on byłby w stanie podnieść na nią rękę!

Poszłam do tego mojego kolegi i chciałam dowiedzieć się więcej, czy jej się nic nie stało itp. I powiedziałam mu, że dostałam takiego sms w nocy. A on do niej zadzwonił i sprzeklinał, że robi z niego damskiego boksera itp. Nagle, zadzwoniła do mnie i dostałam za swoje.... że wtrącam się w nie swoje sprawy, że po co do niego poszłam, że wszystko spieprzyłam między nimi i że to przeze mnie ich związek się rozpadł....

Błagam Was. Czy to ja jestem nienormalna w tym świecie, czy to świat dookoła mnie oszalał?! Chciałam dziewczynie pomóc, a ona z "gębą" na mnie... Strasznie się na niej zawiodłam. Przysięgam, że już nigdy nigdy NIGDY nie będę mieszać się w związki innych osób!

piątek, 24 czerwca 2011

pomidorooos!


Właśnie siedzę przed komputerem, patrzę jak pada deszcz za oknem i jem trzeciego pomidora z rzędu. Chyba zostanę pomidorowym maniakiem. Są teraz zdecydowanie najlepsze, bo mają taką mięciutką skórkę, a nie skórzysko (jak w zimie). Co prawda, również mnie dopadła ogólnoeuropejska akcja "antypomidorowa" i "antyogórkowa", ale zostało mi to wybaczone. :)

Uwwwwwielbiam je!

poniedziałek, 20 czerwca 2011

powrót do normy

Wreszcie odbiłam się od dna... Wczoraj wieczorem siedząc w swoim pokoju, usłyszałam dzwonek domofonu. Podnoszę słuchawkę i słyszę jego głos. Od razu ugięły mi się nogi w kolanach... Powiedział tylko "czekam". Bałam się wyjść do niego, bałam się że ta rozmowa może tragicznie się skończyć dla naszego związku.

Czekał na mnie w aucie. Bez słowa wsiadłam. Pojechaliśmy nad staw (nasze ukochane miejsce). To była krótka piłka:

- Wiesz, że zachowujemy się jak para nadętych gówniarzy? - powiedział.
W jego słowach słyszałam tyle złości, że aż przeszły mnie ciarki. Dowiedział, że o moich weekendowych "wojażach" po dyskotekach, o nadmiarze alkoholu, o rannym powrocie do domu. Widocznie, któryś z naszych "życzliwych kolegów" go poinformował. Nie tłumaczyłam się z tego, w sumie to nawet mi na to nie pozwolił.
- Nigdy więcej nie chodź na imprezy, nie informując mnie o tym wcześniej. Gdyby coś Ci się stało, nawet nie wiedziałbym gdzie Cię szukać. Zachowuj się odpowiedzialnie, bo wiem, że jesteś inna niż wszystkie dziewczyny w Twoim wieku. Upijając się nie stajesz się bardziej dorosła, a może to tylko źle się skończyć. (brr.... mówił jak mój tata).

Pokornie schyliłam głowę. Usłyszałam krótkie "przepraszam", on usłyszał to samo. Pogodziliśmy się. I ustaliliśmy nowe zasady np: musimy więcej rozmawiać o nas, a nie ukrywać uczuć w środku.

Po tej rozmowie nagle poczułam się znów jak 13latka rozmawiająca z mamą o tym, co to jest seks i alkohol... Wiem, że każde z jego słów powiedzianych w moim kierunku wypełnione było ogromną troską i obawą o moje zdrowie. Był taki kochany podczas tej rozmowy...
Potem mocno mnie przytulił, ucałował i wszystko się nam poukładało :)

niedziela, 19 czerwca 2011

zaniedbanie!

Na początku tego posta najchętniej od razu bym go zakończyła. Jestem przykładem osoby, która w przeciągu tygodnia potrafi spieprzyć sobie życie. Doszczętnie. Z moim chłopakiem dalej się nie pogodziłam. Nie wiem, co z tego będzie... Ani on, ani ja nie potrafimy schować "dumy" do kieszeni i wyciągnąć ręki. Błagam Was, nauczcie mnie pokory i myślenia!

Zaniedbałam nie tylko swój związek, ale również zdrowie i wygląd. Mogę z ręką na sercu powiedzieć, że ten weekend spędziłam pod wpływem alkoholu. Cały. Nawet teraz czuję, że nie jest ze mną wszystko ok. To jakaś jedna wielka tragedia. Bez niego nie daję sobie rady.... Wszystko jest szare i niby alkohol pomaga mi "pokolorować" swoje życie? Boże, gadam jak alkoholik.

Wiem, ze w życiu będę miała jeszcze dużo, dużo innych większych i mniejszych problemów, ale na chwilę obecną to jestem w totalnym dołku. Nie mam pomysłu ani na siebie, ani na swoje życie. POMOCY! :(

poniedziałek, 13 czerwca 2011

kłótnia

Pokłóciłam się z moim facetem. Bardzo... Najlepsze w tym jest to, że wcale nie miał powodu do obrazy... Tylko tyle napiszę, bo na więcej nie mam siły.

czwartek, 9 czerwca 2011

gdańskowy weekend!

Co za miła niespodzianka! Spędzę weekend w Gdańsku! Cieszę się niesamowicie, tym bardziej, że mogę tam poznać niezwykle ciekawych ludzi. Platforma Obywatelska organizuje kongres, a że akurat w mojej miejscowości mieszka jeden z posłów (notabene jest to ojciec mojej koleżanki z liceum i podstawówki) zabiera on grupę młodzieży ze sobą, właśnie na ten kongres.

Nie mieszam się za bardzo w politykę, bo nie jest to dla mnie zbyt ciekawy temat, ale po co mam spędzić weekend w domu, skoro za darmo mogę przejechać się do Gdańska? Jedziemy z moimi koleżankami z byłego liceum, dlatego może być naprawdę sympatycznie. :) Szkoda tylko, że pogoda ma być nie za fajna. Ponoć przez cały weekend ma padać. No, ale trudno. Przestajemy tyle narzekać, bo zaczynam się robić jak typowy POLAK! Milion powodów do narzekania!

PS. Dzisiaj bierzmowanie brata mojego faceta = kolejna rodzinna impreza pt. "Uśmiechaj się do wszystkich, ciesz się ze wszystkiego i uważaj na ciastka, bo o linię trzeba dbać" :)

środa, 8 czerwca 2011

Ja chcę pracować!

Aaaaaaa! Moja psychika powoli wysiada... Przed maturą oddałabym wszystko, żeby tylko spędzić chwilę przed telewizorem z kawą i dobrą książką. Teraz dostaję szału, gdy wstaję kolejny dzień i nie mam nic do roboty.... Mój pokój już błyszczy, obiady ugotowane na najbliższy tydzień, okna umyte, auto czyste, nawet skosiłam TRAWĘ! Dlaczego nie mogę dostać tej cholernej pracy?! :( Nie wytrzymam do października siedząc przed tv i oglądając Brzydulę.

Wczoraj dowiedziałam się, że moi rodzice wyjeżdżają na wakacje do WŁOCH! Rozumiecie? Do Włoch! Poproszę ich żeby przywieźli mi jakąś książkę i to będzie pierwsza włoska książka, którą sobie przetłumaczę, gdy już nauczę się tego pięknego języka :) Zazdroszczę im jak cholera... takie piękne miejsce. Rodzice mają w tym roku 20 rocznice ślubu, więc w pełni należy im się taka wycieczka.

Pozdrawiam wszystkie bezrobotne kobiety :*

wtorek, 7 czerwca 2011

"I że Cię nie opuszczę... czyli love story"



Przeczytałam drugą część mojej "Biblii" i niestety się zawiodłam... "I że Cię nie opuszczę...." niestety nie okazało się tak rewelacyjne jakbym się spodziewała.

W skali od 1 do 5, oceniam na 3. Stanowczo brakowało fabuły!!! Książka ta jest idealna dla kobiety, która zastanawia się nad wyjściem za mąż. To typowa Biblia Małżeństwa. Nie tego się spodziewałam...

Liz i Felipe dowiadują się, ze z przyczyn niezależnych (nie chcę zdradzać szczegółów, bo może któraś z Was zdecyduje się, żeby ta książkę przeczytać) muszą się pobrać. Chociaż wcześniej przysięgali sobie, że nigdy do tego nie dojdzie... I w sumie dalej nic się nie dzieje... jeżdżą po świecie i Liz dowiaduje się jak wygląda małżeństwo w różnych kulturach całego świata. Oczywiście, zakończenie przepełnione radością i szczęściem ogółu.

Nie, nie, nie... To nie to, co chciałam przeczytać jako kontynuację "Jedź, módl się, kochaj".

niedziela, 5 czerwca 2011

"Jedz, módl się, kochaj..."

Odkryłam swój nowy cel!!! Nauczyć się języka włoskiego.

Ostatnio w moje ręce trafiła książka pt. "Jedz, módl się, kochaj". Muszę powiedzieć, z ręką na sercu, że dawno nie przeczytałam takiej pozytywnej książki. 108 krótkich rozdziałów dzieli się na 3 części. Pierwsza dotyczy pobytu głównej bohaterki (a zarazem autorki książki) we Włoszech! Kobieta po rozwodzie szuka w tym kraju przyjemności. Je włoskie potrawy i właśnie UCZY SIĘ WŁOSKIEGO! Muszę powiedzieć, że jest on całkowicie niesamowity! Jest jak poezja... jak sztuka. Taki, taaaki włoski! Całkowicie się nim zafascynowałam! ;) I postanowiłam, że od października zapiszę się do szkoły języków obcych (jeżeli wyprowadzę się do Krakowa) i nauczę się włoskiego, ale nie dlatego, że kiedyś mi się przyda... tylko dla własnej PRZYJEMNOŚCI!

Ale wracając do książki. Kolejna część do podróż bohaterki do Indii, gdzie poznaje tajniki indyjskich medytacji w aśramie, pobiera nauki dotyczące kontaktów z Bogiem. Odkrywa swoją pobożność, która pomaga jej od tego momentu, uporać się z depresją i rozwodem...

Trzecia część to Indonezja (pobyt na Bali). Znajduje równowagę, która tak bardzo była jej potrzebna po tych ciężkich przeżyciach ostatniego roku. Poznaje wielu przyjaciół w tym Felipe. Jest on Brazylijczykiem, który ponownie sprawi, że serce Elizabeth zabije mocniej na nowo ;) Jednak zarówno autorka jak i jej nowo poznany "przyjaciel" obiecują sobie, że NIGDY, przenigdy nie zdecydują się na ślub, ponieważ rozwód za bardzo boli. Nie chcą, aby magia chwili jaką przeżywają, zniknęła.

Teraz wzięłam się za drugą część pt." I że Cię nie opuszczę...". :)

poniedziałek, 30 maja 2011

mały szkrab


Witajcie ;) Wczorajszy dzień można nazwać przełomowym w moim życiu. Znajoma mojego chłopaka przyprowadziła na "plac" (miejsce spotkać moich znajomych) swoje 8miesięczne dziecko. Ogólnie od zawsze byłam dość negatywnie nastawiona do dzieci z powodów znanych wszystkim: przymus wstawania kilka razy w nocy, bo dzieciątko płacze; pieluchy, kaszki, ból porodowy, całe 9 miesięcy poruszania się jak słoń....

Wczoraj zrozumiałam jakie moje myślenie było dziecinne... Właśnie da znajoma dała na chwilę potrzymać mi tego małego szkraba. Gdy poczułam te 7kg, zrozumiałam jakie to niesamowite uczucie trzymać na rękach takiego malutkiego człowieczka. Pojęłam też, że jestem w stanie być dobrą matką, poczułam taką siłę.... Możliwe, że obudził się we mnie instynkt macierzyński w przeciągu kilku minut?


Mój facet od zawsze kochał dzieci, ponieważ ma dużo młodszego brata i można powiedzieć, że go wychowywał. Ja takiego doświadczenia nie mam, bo jestem jedynaczką, a poza tym w mojej rodzinie jakoś brakuje takich malutkich istotek. Dlatego zawsze byłam negatywnie nastawiona do ciąży... po prostu się bałam!

PS. pracy jak nie było tak nie ma...

piątek, 27 maja 2011

codzienność

Chyba popadam w monotonię. Codziennie jest to samo. Żaden dzień niczym się nie różni! Czasem się zastanawiam, czy nie lepiej było, gdy chodziłam do szkoły... bo przynajmniej miałam jakieś zajęcie.

Szukam pracy. Wysyłam miliony maili dziennie i nic. Zero odpowiedzi. Ja wiem, że moje CV nie jest zbyt bogate, ale jak mam zdobyć doświadczenie skoro jest dopiero po maturze? Powoli się załamuje. Tym bardziej, że zamknęli bibliotekę w moim mieście i odtworzą ją dopiero w połowie czerwca (bo robią jedną wielką, a likwidują te małe filie). Przeczytałam już większość książek, które miałam w domu i w ogóle nie mogę znaleźć sobie żadnego zajęcia. Nie stać mnie, żeby kupować książki w księgarni, bo jak każdy wie - ceny nie są zbyt małe.

A jak mi się nudzi to muszę coś wymyślić. No i wymyśliłam. Dwa dni temu poszłam na badanie krwi i moczu. Trochę z nudów, trochę z tego powodu, że przy oddawaniu moczu czułam pieczenie... Byłam po Dukanie (dieta proteinowa) dlatego trochę obawiałam się o swoje nerki. Wczoraj odebrałam wyniki i nawet nie zdążyłam ich przeczytać a już okazało się, że mam białko w moczu... strasznie się przestraszyłam, bo od razu skojarzyłam, że to coś z NERKAMI! A jak wiadomo, nerki to bardzo ważny organ każdego człowieka... Dzisiaj o 8 pojechałam szybko do lekarza, aby właściwie zinterpretował wyniki. Okazało się, że mam zapalenie dróg moczowych. Dlatego bolało mnie, gdy siusiałam i dlatego miałam to biało w moczu.

Muszę się przyznać, że ulżyło mi, bo gdyby to były naprawdę nerki to nie darowałabym sobie... Podsumowując: "do lekarza chodzą tylko emeryci i maturzyści, bo nie mają innych zajęć." :)

środa, 25 maja 2011

nocne pogaduchy



Wczoraj spędziłam całą noc z moimi przyjaciółkami z klasy. To znaczy, już byłej klasy. Niesamowicie się polubiłyśmy przez te 3 lata. Mogę szczerze powiedzieć, że to są jedyne osoby (oprócz mojego faceta), którym mogę powierzyć każdą tajemnice i wiem, że zawsze mi pomogą, doradzą, pocieszą...

Robiłyśmy grilla i spacerowałyśmy w nocy po mieście jednej z koleżanek. Chciała zrobić nam "spacer pełen przygód" i udało się jej. Ciągnęła nas po najciemniejszych uliczkach, opowiadała straszne historię i wprowadzała naaaastrój :) Wiem, że to nie było super odpowiedzialne, ale trzeba trochę w życiu poszaleć. Na pewno nie byłoby nam do śmiechu jakby ktoś czaił się za rogiem, ale na szczęście nikogo nie spotkałyśmy.

Potem, oczywiście każda z nas położyła się w łóżku (jednym, bo kto ma w pokoju 4 łóżka?!). Dokładnie i szczegółowo obgadałyśmy każdą osobę z naszej byłej klasy i spokojnie położyły spać :)

poniedziałek, 23 maja 2011

po Zakopanem


Było wielkie zamieszanie, oczekiwanie i weekend minął jak z bata strzelił. Ale zacznijmy od początku.

W piątek z podniesioną głową ruszyłam na maturę ustną z angielskiego. Zdałam na 85%. Ucieszyłam się, że mam to już za sobą ogromnie! :) Po egzaminie szybko pojechałam do domu, bo nie byłam jeszcze spakowana przed wyjazdem. O 14. ruszyliśmy do Zakopanego!

Przyjechaliśmy i powiem Wam, że pokoje nie ekskluzywne, ale przytulne. Ale przecież nie chodzi o to, żeby siedzieć godzinami w pokoju, tylko żeby trochę poprawić kondycje i pochodzić. Muszę się przyznać, że odkąd mam auto moja kondycja jest poniżej kreski. Trzeba zdecydowanie nad sobą popracować, bo tak być nie może...


Spędziłam jeden z moich najlepszych momentów w życiu. Co prawda alkohol lał się strumieniami, ale trzeba było odreagować egzaminy. Musiałam też "poprawić" kontakty z moim D. ponieważ na czas matur (i jakieś pół roku wcześniej) trochę go olałam.... nie byłam w stanie pogodzić godzin nauki ze spotkaniami. Ale przez te 3 dni bardzo dużo rozmawialiśmy i nadrobiliśmy w pełni te stracone chwile :)

Chodziliśmy po Krupówkach, jedliśmy lody, zwiedziliśmy Kuźnice i nogi nam wchodziły "do tyłka", ale było warto! Usłyszałam bardzo wiele słów, których na pewno nie zapomnę do końca życia. Dowiedziałam się, że to ja jestem TĄ kobietą jego życia, że nie wyobraża sobie życia beze mnie... niby to oklepane teksty, ale trafiły prosto do mojego serca. Chyba zakochałam się po raz kolejny :)

Do wcześniejszego posta otrzymałam komentarz od osoby o nicku "Kropelka". Chciałabym teraz na niego odpowiedzieć. Wiem, że ten mężczyzna, z którym jestem obecnie może być tylko "wielką miłością", która szybko się skończy, ale tak jak pisałaś istnieje możliwość, że nam się uda.
To zależy od zaangażowania obydwóch stron. Ja wiem, że mi zależy. I wiem, że jemu również, więc może nie jesteśmy na straconej pozycji ;)

Pozdrawiam osoby czytające mojego bloga :*

środa, 18 maja 2011

zwątpienie


Wczoraj zdawałam ustną z polskiego. Zwątpiłam nie tylko w swoje umiejętności, ale również w cały system edukacji. Przygotowywałam się do prezentacji bardzo długi okres czasu. Wybrałam temat "przedstaw różne ujęcia Holocaustu w literaturze i filmie". Możliwe, że jest to dość trudny temat. Możliwe, że nie podołałam i zjadł mnie stres... Dostałam 75%. Lecz kolega, który nie przygotowywał się w ogóle, nie napisał pracy, nie uczył się przez 3 lata zdał na 100%. Ma gadane chłopak. Ale najgorsze w tym wszystkim jest to, że strasznie podupadła moja samoocena. Teraz kiedy powinnam w siebie wierzyć. W siebie i swoje umiejętności, plany na przyszłość... wszystko legło w gruzach. Bardzo ciężko jest mi się teraz podnieść. Nie dlatego, że 75% to jest mało, lecz dlatego, że nie spełniłam swoich obranych celów. Moim celem było wyjść z sali z uśmiechem na twarzy, a wyszłam ze łzami w oczach. Całkowicie podczas prezentacji pogubiłam się, przekroczyłam czas, zacięłam i myślałam, że po prostu poddam się i wyjdę. To i tak cud, że dali mi te 15pkt.

Nie wiem jak poradzić sobie ze stresem podczas takich wystąpień. Nigdy nie miałam z tym problemów. Gdy odpowiadałam przy tablicy potrafiłam sobie z tym radzić... Teraz, na maturze stres wszystko mi zepsuł.

Teraz czekać tylko na piątek - na angielski ustny. Mam nadzieję, że tym razem zapanuję nad sobą. A po angielskim, jedziemy z moim chłopakiem na weekend do Zakopanego! I hulaj duszo po Krupówkach! :)

poniedziałek, 16 maja 2011

matura- jej sens i bezsens


Matura- wielki krok w dorosłość każdego człowieka. Inaczej egzamin dojrzałości. Rozumiem, może kiedyś matura miała większy sens, jednak teraz całkowicie go utraciła.

Człowiek siedzi godzinami nad książkami, uczy się po nocach rzeczy, które w ogóle mu się na nic nie zdadzą, tylko po to, żeby zaliczyć egzamin? Nie, czasem możesz i siedzieć te kilkanaście godzin dziennie przed stosem książek, a i tak egzaminator Cię zaskoczy. I cóż wtedy poradzić? Tyle czasu człowiek poświęcił na przyswajanie wiedzy z różnych dziedzin tylko po to, aby dowiedzieć się, że "przecież dzienne studia nie są dla każdego"?



Może mówię to teraz pod wpływem emocji (żyję maturą od jakiegoś pół roku) jednak weźmy pierwszą z brzegu, maturę ustną z języka ojczystego. Jaki widzicie sens w leceniu napisania pracy na wybrany temat, skoro i tak 3/4 społeczności prezentacje kupuje czy też dziedziczy po starszym rodzeństwie? Czy naszą szanowną Oświatę nie stać na coś bardziej wymagającego? Słyszałam, że od przyszłego roku ma się coś zmienić. I bardzo dobrze. Ja wiem, że polski to nie konik każdego z nas, ale nazywamy się w świecie Polakami, więc bądźmy nimi i w naszym kraju. Uczmy się ojczystego języka, bo to nie tylko spuścizna po naszych przodkach, lecz również wizytówka na całym świecie.

Język polski to tylko jeden z przykładów tego, że coś musi się zmienić, aby ta matura miała taki sens jak kiedyś. Czasem wydaje mi się, że egzaminy wstępne spełniały swoje obowiązki dużo lepiej.

niedziela, 15 maja 2011

określić samą siebie

Tak, mogę zdecydowanie powiedzieć, że nie jestem ścisłowcem. Nienawidzę matematyki, chemii, geografii! Uwielbiam historię i literaturę. Dlaczego w dzisiejszym świecie pełnym "wyścigu szczurów" w ponadnarodowych korporacjach, wielbieniem pieniądza ponad ludzkie uczucia tak trudno jest zdecydować, co naprawdę nas kręci?

Ale przechodzę do tematu mojego postu. Pół dzisiejszej nocy spędziłam na myśleniu o swojej przyszłości. Co prawda, mam jeszcze dwie matury ustne do zaliczenia, ale wydaje mi się, że to nie stanie na drodze do zdania egzaminu dojrzałości. Zdają wszyscy, niezależnie od wyników na świadectwie maturalnym czy zachowania. Wszyscy, bo przecież jak można nie zdać ustnego polskiego? Szczerze, w ogóle nie widzę sensu w tym egzaminie, ale to już jest temat na inną wypowiedź. Plus i minusy matury- pomyślę nad tym ;)

Jak już mówiła, pół nocy spędziłam na myśleniu o przyszłości. Chciałabym pomagać ludziom w rozwiązywaniu ich problemów, chciałabym iść do pracy nie z przymusu, ale z uśmiechem na twarzy [!] To według mnie jest właśnie najważniejsze. Nie zmuszać się całe życie do tego, co nie sprawia nam przyjemności. Ja rozumiem, że dzisiaj bez pieniędzy człowiek jest nikim, ale spójrzmy na to trochę z innej strony. Niech zakorzeni się w nas potrzeba czerpania przyjemności z tego, co robimy w życiu.

Często wyrażam swoje zdanie na różne tematy na forum wizaz.pl. uważam, że jest to naprawdę świetna strona, ponieważ można poznać tam naprawdę ciekawe osobowości. Jednak, gdy napisałam, że wiążę swoją przyszłość z resocjalizacją, mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że zostałam skrytykowana. Wiem, że to "nie przyszłościowy" zawód, ale od kiedy dzieli się pracę na przyszłościową i nieprzyszłościową?! To chory wymysł społeczeństwa, który w ogóle nie odzwierciedla prawdziwych realiów.

I co tylko dlatego, że nie będę drugim Einsteinem, mam zamknąć się w swoim pokoju i nie próbować czegoś osiągnąć? Nie... zdecydowanie nie!

pierwszy post

Jestem tegoroczną maturzystką. nie zdawałam sobie sprawy, że ten egzamin może aż tak wiele w moim życiu zmienić. naprawdę przeżywałam przed nim wielkie katusze, zrezygnowałam ze spotkań ze znajomymi, oglądania ulubionych seriali i czytania najnowszych książek (które uwielbiam) [!].

I co z tego? Chciałam uwiecznić to, co teraz się dzieje w moim życiu. przede mną jeszcze dwie matury ustne, ale wiadomo, że do nich nie trzeba się specjalnie przykładać, ponieważ i tak nie liczą się na żadne studia wyższe.

Wiem, że okres maturalny jest dla każdego wydarzeniem przełomowym w życiu. po tym egzaminie już nic nie będzie takie jak dawniej. człowiek wybiera swoją drogę życiową: albo studia dzienne i przedłużanie "leniuchowania" albo praca, co często wiąże się ze studiami zaocznymi. Praca=pieniądze=swoje mieszkanie=ślub? Szczerze, nie chciałabym, aby moje życie potoczyło się AŻ tak szybko...

Napisałam maturę rozszerzoną z polskiego i wosu. Nie jestem zadowolona i obawiam się, że moje wymarzone studia na kierunku resocjalizacja, mogą się nie spełnić.

Mam wspaniałego faceta, który wiąże ze mną swoją przyszłość. Ale nie wiem, czy jestem gotowa, aby porzucić studenckie życie i usamodzielnić się... Wiadomo, że życie na "swoim" może być atrakcyjne, ale przerażają mnie te opłaty, jedzenie, a może jeszcze dzieci?! [!!!]. Nie... na dzieci to stanowczo za wcześnie.

Oj... chyba za dużo już o sobie powiedziałam. Wracając do rzeczywistości i mojej teraźniejszej sytuacji. Stoję na rozdrożu. Dlatego piszę. Zawsze jak było mi ciężko - pisałam. Więc i teraz to robię. Liczę, że kilka osób spojrzy czasem na tego bloga, pomoże mi w podjęciu ważnych decyzji... doradzi mi.

Tak. To był mój pierwszy post. :)