poniedziałek, 30 maja 2011

mały szkrab


Witajcie ;) Wczorajszy dzień można nazwać przełomowym w moim życiu. Znajoma mojego chłopaka przyprowadziła na "plac" (miejsce spotkać moich znajomych) swoje 8miesięczne dziecko. Ogólnie od zawsze byłam dość negatywnie nastawiona do dzieci z powodów znanych wszystkim: przymus wstawania kilka razy w nocy, bo dzieciątko płacze; pieluchy, kaszki, ból porodowy, całe 9 miesięcy poruszania się jak słoń....

Wczoraj zrozumiałam jakie moje myślenie było dziecinne... Właśnie da znajoma dała na chwilę potrzymać mi tego małego szkraba. Gdy poczułam te 7kg, zrozumiałam jakie to niesamowite uczucie trzymać na rękach takiego malutkiego człowieczka. Pojęłam też, że jestem w stanie być dobrą matką, poczułam taką siłę.... Możliwe, że obudził się we mnie instynkt macierzyński w przeciągu kilku minut?


Mój facet od zawsze kochał dzieci, ponieważ ma dużo młodszego brata i można powiedzieć, że go wychowywał. Ja takiego doświadczenia nie mam, bo jestem jedynaczką, a poza tym w mojej rodzinie jakoś brakuje takich malutkich istotek. Dlatego zawsze byłam negatywnie nastawiona do ciąży... po prostu się bałam!

PS. pracy jak nie było tak nie ma...

piątek, 27 maja 2011

codzienność

Chyba popadam w monotonię. Codziennie jest to samo. Żaden dzień niczym się nie różni! Czasem się zastanawiam, czy nie lepiej było, gdy chodziłam do szkoły... bo przynajmniej miałam jakieś zajęcie.

Szukam pracy. Wysyłam miliony maili dziennie i nic. Zero odpowiedzi. Ja wiem, że moje CV nie jest zbyt bogate, ale jak mam zdobyć doświadczenie skoro jest dopiero po maturze? Powoli się załamuje. Tym bardziej, że zamknęli bibliotekę w moim mieście i odtworzą ją dopiero w połowie czerwca (bo robią jedną wielką, a likwidują te małe filie). Przeczytałam już większość książek, które miałam w domu i w ogóle nie mogę znaleźć sobie żadnego zajęcia. Nie stać mnie, żeby kupować książki w księgarni, bo jak każdy wie - ceny nie są zbyt małe.

A jak mi się nudzi to muszę coś wymyślić. No i wymyśliłam. Dwa dni temu poszłam na badanie krwi i moczu. Trochę z nudów, trochę z tego powodu, że przy oddawaniu moczu czułam pieczenie... Byłam po Dukanie (dieta proteinowa) dlatego trochę obawiałam się o swoje nerki. Wczoraj odebrałam wyniki i nawet nie zdążyłam ich przeczytać a już okazało się, że mam białko w moczu... strasznie się przestraszyłam, bo od razu skojarzyłam, że to coś z NERKAMI! A jak wiadomo, nerki to bardzo ważny organ każdego człowieka... Dzisiaj o 8 pojechałam szybko do lekarza, aby właściwie zinterpretował wyniki. Okazało się, że mam zapalenie dróg moczowych. Dlatego bolało mnie, gdy siusiałam i dlatego miałam to biało w moczu.

Muszę się przyznać, że ulżyło mi, bo gdyby to były naprawdę nerki to nie darowałabym sobie... Podsumowując: "do lekarza chodzą tylko emeryci i maturzyści, bo nie mają innych zajęć." :)

środa, 25 maja 2011

nocne pogaduchy



Wczoraj spędziłam całą noc z moimi przyjaciółkami z klasy. To znaczy, już byłej klasy. Niesamowicie się polubiłyśmy przez te 3 lata. Mogę szczerze powiedzieć, że to są jedyne osoby (oprócz mojego faceta), którym mogę powierzyć każdą tajemnice i wiem, że zawsze mi pomogą, doradzą, pocieszą...

Robiłyśmy grilla i spacerowałyśmy w nocy po mieście jednej z koleżanek. Chciała zrobić nam "spacer pełen przygód" i udało się jej. Ciągnęła nas po najciemniejszych uliczkach, opowiadała straszne historię i wprowadzała naaaastrój :) Wiem, że to nie było super odpowiedzialne, ale trzeba trochę w życiu poszaleć. Na pewno nie byłoby nam do śmiechu jakby ktoś czaił się za rogiem, ale na szczęście nikogo nie spotkałyśmy.

Potem, oczywiście każda z nas położyła się w łóżku (jednym, bo kto ma w pokoju 4 łóżka?!). Dokładnie i szczegółowo obgadałyśmy każdą osobę z naszej byłej klasy i spokojnie położyły spać :)

poniedziałek, 23 maja 2011

po Zakopanem


Było wielkie zamieszanie, oczekiwanie i weekend minął jak z bata strzelił. Ale zacznijmy od początku.

W piątek z podniesioną głową ruszyłam na maturę ustną z angielskiego. Zdałam na 85%. Ucieszyłam się, że mam to już za sobą ogromnie! :) Po egzaminie szybko pojechałam do domu, bo nie byłam jeszcze spakowana przed wyjazdem. O 14. ruszyliśmy do Zakopanego!

Przyjechaliśmy i powiem Wam, że pokoje nie ekskluzywne, ale przytulne. Ale przecież nie chodzi o to, żeby siedzieć godzinami w pokoju, tylko żeby trochę poprawić kondycje i pochodzić. Muszę się przyznać, że odkąd mam auto moja kondycja jest poniżej kreski. Trzeba zdecydowanie nad sobą popracować, bo tak być nie może...


Spędziłam jeden z moich najlepszych momentów w życiu. Co prawda alkohol lał się strumieniami, ale trzeba było odreagować egzaminy. Musiałam też "poprawić" kontakty z moim D. ponieważ na czas matur (i jakieś pół roku wcześniej) trochę go olałam.... nie byłam w stanie pogodzić godzin nauki ze spotkaniami. Ale przez te 3 dni bardzo dużo rozmawialiśmy i nadrobiliśmy w pełni te stracone chwile :)

Chodziliśmy po Krupówkach, jedliśmy lody, zwiedziliśmy Kuźnice i nogi nam wchodziły "do tyłka", ale było warto! Usłyszałam bardzo wiele słów, których na pewno nie zapomnę do końca życia. Dowiedziałam się, że to ja jestem TĄ kobietą jego życia, że nie wyobraża sobie życia beze mnie... niby to oklepane teksty, ale trafiły prosto do mojego serca. Chyba zakochałam się po raz kolejny :)

Do wcześniejszego posta otrzymałam komentarz od osoby o nicku "Kropelka". Chciałabym teraz na niego odpowiedzieć. Wiem, że ten mężczyzna, z którym jestem obecnie może być tylko "wielką miłością", która szybko się skończy, ale tak jak pisałaś istnieje możliwość, że nam się uda.
To zależy od zaangażowania obydwóch stron. Ja wiem, że mi zależy. I wiem, że jemu również, więc może nie jesteśmy na straconej pozycji ;)

Pozdrawiam osoby czytające mojego bloga :*

środa, 18 maja 2011

zwątpienie


Wczoraj zdawałam ustną z polskiego. Zwątpiłam nie tylko w swoje umiejętności, ale również w cały system edukacji. Przygotowywałam się do prezentacji bardzo długi okres czasu. Wybrałam temat "przedstaw różne ujęcia Holocaustu w literaturze i filmie". Możliwe, że jest to dość trudny temat. Możliwe, że nie podołałam i zjadł mnie stres... Dostałam 75%. Lecz kolega, który nie przygotowywał się w ogóle, nie napisał pracy, nie uczył się przez 3 lata zdał na 100%. Ma gadane chłopak. Ale najgorsze w tym wszystkim jest to, że strasznie podupadła moja samoocena. Teraz kiedy powinnam w siebie wierzyć. W siebie i swoje umiejętności, plany na przyszłość... wszystko legło w gruzach. Bardzo ciężko jest mi się teraz podnieść. Nie dlatego, że 75% to jest mało, lecz dlatego, że nie spełniłam swoich obranych celów. Moim celem było wyjść z sali z uśmiechem na twarzy, a wyszłam ze łzami w oczach. Całkowicie podczas prezentacji pogubiłam się, przekroczyłam czas, zacięłam i myślałam, że po prostu poddam się i wyjdę. To i tak cud, że dali mi te 15pkt.

Nie wiem jak poradzić sobie ze stresem podczas takich wystąpień. Nigdy nie miałam z tym problemów. Gdy odpowiadałam przy tablicy potrafiłam sobie z tym radzić... Teraz, na maturze stres wszystko mi zepsuł.

Teraz czekać tylko na piątek - na angielski ustny. Mam nadzieję, że tym razem zapanuję nad sobą. A po angielskim, jedziemy z moim chłopakiem na weekend do Zakopanego! I hulaj duszo po Krupówkach! :)

poniedziałek, 16 maja 2011

matura- jej sens i bezsens


Matura- wielki krok w dorosłość każdego człowieka. Inaczej egzamin dojrzałości. Rozumiem, może kiedyś matura miała większy sens, jednak teraz całkowicie go utraciła.

Człowiek siedzi godzinami nad książkami, uczy się po nocach rzeczy, które w ogóle mu się na nic nie zdadzą, tylko po to, żeby zaliczyć egzamin? Nie, czasem możesz i siedzieć te kilkanaście godzin dziennie przed stosem książek, a i tak egzaminator Cię zaskoczy. I cóż wtedy poradzić? Tyle czasu człowiek poświęcił na przyswajanie wiedzy z różnych dziedzin tylko po to, aby dowiedzieć się, że "przecież dzienne studia nie są dla każdego"?



Może mówię to teraz pod wpływem emocji (żyję maturą od jakiegoś pół roku) jednak weźmy pierwszą z brzegu, maturę ustną z języka ojczystego. Jaki widzicie sens w leceniu napisania pracy na wybrany temat, skoro i tak 3/4 społeczności prezentacje kupuje czy też dziedziczy po starszym rodzeństwie? Czy naszą szanowną Oświatę nie stać na coś bardziej wymagającego? Słyszałam, że od przyszłego roku ma się coś zmienić. I bardzo dobrze. Ja wiem, że polski to nie konik każdego z nas, ale nazywamy się w świecie Polakami, więc bądźmy nimi i w naszym kraju. Uczmy się ojczystego języka, bo to nie tylko spuścizna po naszych przodkach, lecz również wizytówka na całym świecie.

Język polski to tylko jeden z przykładów tego, że coś musi się zmienić, aby ta matura miała taki sens jak kiedyś. Czasem wydaje mi się, że egzaminy wstępne spełniały swoje obowiązki dużo lepiej.

niedziela, 15 maja 2011

określić samą siebie

Tak, mogę zdecydowanie powiedzieć, że nie jestem ścisłowcem. Nienawidzę matematyki, chemii, geografii! Uwielbiam historię i literaturę. Dlaczego w dzisiejszym świecie pełnym "wyścigu szczurów" w ponadnarodowych korporacjach, wielbieniem pieniądza ponad ludzkie uczucia tak trudno jest zdecydować, co naprawdę nas kręci?

Ale przechodzę do tematu mojego postu. Pół dzisiejszej nocy spędziłam na myśleniu o swojej przyszłości. Co prawda, mam jeszcze dwie matury ustne do zaliczenia, ale wydaje mi się, że to nie stanie na drodze do zdania egzaminu dojrzałości. Zdają wszyscy, niezależnie od wyników na świadectwie maturalnym czy zachowania. Wszyscy, bo przecież jak można nie zdać ustnego polskiego? Szczerze, w ogóle nie widzę sensu w tym egzaminie, ale to już jest temat na inną wypowiedź. Plus i minusy matury- pomyślę nad tym ;)

Jak już mówiła, pół nocy spędziłam na myśleniu o przyszłości. Chciałabym pomagać ludziom w rozwiązywaniu ich problemów, chciałabym iść do pracy nie z przymusu, ale z uśmiechem na twarzy [!] To według mnie jest właśnie najważniejsze. Nie zmuszać się całe życie do tego, co nie sprawia nam przyjemności. Ja rozumiem, że dzisiaj bez pieniędzy człowiek jest nikim, ale spójrzmy na to trochę z innej strony. Niech zakorzeni się w nas potrzeba czerpania przyjemności z tego, co robimy w życiu.

Często wyrażam swoje zdanie na różne tematy na forum wizaz.pl. uważam, że jest to naprawdę świetna strona, ponieważ można poznać tam naprawdę ciekawe osobowości. Jednak, gdy napisałam, że wiążę swoją przyszłość z resocjalizacją, mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że zostałam skrytykowana. Wiem, że to "nie przyszłościowy" zawód, ale od kiedy dzieli się pracę na przyszłościową i nieprzyszłościową?! To chory wymysł społeczeństwa, który w ogóle nie odzwierciedla prawdziwych realiów.

I co tylko dlatego, że nie będę drugim Einsteinem, mam zamknąć się w swoim pokoju i nie próbować czegoś osiągnąć? Nie... zdecydowanie nie!

pierwszy post

Jestem tegoroczną maturzystką. nie zdawałam sobie sprawy, że ten egzamin może aż tak wiele w moim życiu zmienić. naprawdę przeżywałam przed nim wielkie katusze, zrezygnowałam ze spotkań ze znajomymi, oglądania ulubionych seriali i czytania najnowszych książek (które uwielbiam) [!].

I co z tego? Chciałam uwiecznić to, co teraz się dzieje w moim życiu. przede mną jeszcze dwie matury ustne, ale wiadomo, że do nich nie trzeba się specjalnie przykładać, ponieważ i tak nie liczą się na żadne studia wyższe.

Wiem, że okres maturalny jest dla każdego wydarzeniem przełomowym w życiu. po tym egzaminie już nic nie będzie takie jak dawniej. człowiek wybiera swoją drogę życiową: albo studia dzienne i przedłużanie "leniuchowania" albo praca, co często wiąże się ze studiami zaocznymi. Praca=pieniądze=swoje mieszkanie=ślub? Szczerze, nie chciałabym, aby moje życie potoczyło się AŻ tak szybko...

Napisałam maturę rozszerzoną z polskiego i wosu. Nie jestem zadowolona i obawiam się, że moje wymarzone studia na kierunku resocjalizacja, mogą się nie spełnić.

Mam wspaniałego faceta, który wiąże ze mną swoją przyszłość. Ale nie wiem, czy jestem gotowa, aby porzucić studenckie życie i usamodzielnić się... Wiadomo, że życie na "swoim" może być atrakcyjne, ale przerażają mnie te opłaty, jedzenie, a może jeszcze dzieci?! [!!!]. Nie... na dzieci to stanowczo za wcześnie.

Oj... chyba za dużo już o sobie powiedziałam. Wracając do rzeczywistości i mojej teraźniejszej sytuacji. Stoję na rozdrożu. Dlatego piszę. Zawsze jak było mi ciężko - pisałam. Więc i teraz to robię. Liczę, że kilka osób spojrzy czasem na tego bloga, pomoże mi w podjęciu ważnych decyzji... doradzi mi.

Tak. To był mój pierwszy post. :)