wtorek, 25 lutego 2014

Szczęśliwy grosik!

 Dzisiaj rano wracałam do Krakowa po ponad tygodniowym odpoczynku w domu. Oczywiście, odzwyczaiłam się od codziennych obowiązków należących do każdego studenta, dlatego nie powiem żeby łatwo było mi wstać o 7 rano. Czekając o tej barbarzyńskiej porze na mojego białego busa, miałam w głowie pełno pesymistycznych myśli. Dlaczego właśnie ja muszę wracać "na emigrację"? Wolałabym zostać w domu, z rodziną i chłopakiem, a nie na "wygnaniu".

Pierwszą osobą, która pojawiła się przed moimi oczami był młody chłopak na wózku inwalidzkim. Nie powiem, zrobiło mi się wstyd, że tak narzekam. On ma trudniej. Dużo trudniej niż ja i jest uśmiechnięty. Wniosek z tego taki, że nie doceniamy tego, co los/Bóg (skreśl niewłaściwe) nam dał. Następnie, jak za sprawą czarodziejskiej różdżki, pojawiły się małe dzieci, z wielkimi plecakami udające się do szkoły. Niby w nich nie było nic przytłaczającego, ale wiedziałam skąd idą. Mieszkają w Domu Dziecka. Miałam tam praktyki, więc kojarzę je z widzenia. Po raz drugi w tak krótkim czasie zrozumiałam, że powinnam być szczęśliwa. Pojęłam, że ludzie mają prawdziwe problemy, a nie takie wyimaginowane jak ja. Problemem jest wyjazd na studia i samodzielne życie? Nie sądzę.

Zgadnijcie, co zobaczyłam później? Leżący na ulicy grosik. Nie podniosłam. Dlaczego? Bo zrozumiałam, że komuś innemu przyda się znacznie bardziej. Ja mam szczęście. Mam cudowną rodzinę, kochającego mężczyznę, grono przyjaciół i zdrowie. Czego mi więcej potrzeba? Chyba rozumu, bo nie potrafię tego docenić. Ot co. Niby grosik, niby nic, a tak zmusił mnie do myślenia. I to o której? O 7 rano w mglisty, smutny wtorek!

wtorek, 18 lutego 2014

Posesyjna refleksja

Witajcie, kochani! Już po sesji. Rosyjski i angielski zaliczony na bardzo wysokim poziomie, co mnie ogromnie cieszy. Jednak znów czuję ten "niedosyt". Trudno jest mi to uczucie opisać słowami, bo sama do końca go nie rozumiem. Studiuję na państwowym Uniwersytecie, na dość dobrej krakowskiej uczelni, jednak uczę, ze stać mnie na coś więcej. Nie cierpię tego uczucia lekkiego wewnętrznego niedosytu.
Po prostu chyba liceum dało mi nieźle w kość, dlatego studia wydają się łatwe? Albo po prostu poziom jest niski. Sama już nie wiem.

Mam teraz więcej czasu, więc nadszedł czas na nadrabianie filmowych i książkowych zaległości. Oczywiście, teraz mogę bez wyrzutów sumienia spotykać się z moim facetem dlatego związek kwitnie ;) Jednak coś znów zaczęło mnie ciekawić. Zauważyłam nawyki z poprzednich związków. Zarówno mojego chłopaka, jak i moje. Głupi, ale obrazowy przykład: T. uwielbia rozmawiać przez telefon ze mną, ja średnio za tym przepadam, ponieważ nie lubię nie widzieć drugiej osoby. Powód do kłótni? Oczywiście. I pojawia się tutaj pytanie: Czy warto kreować swoją przyszłość, gdy nasza przeszłość wpływa na teraźniejszość? Przeszłość funkcjonuje na co dzień w naszym życiu, ale na ile możemy jej na to pozwolić? Kiedy należy powiedzieć "dość", aby nie zrujnowała nam życia? Przykład z telefonem oczywiście w żaden sposób nie zrujnuje nam życia, ale inne nawyki owszem!
Co o tym sądzicie? Jak Wy radzicie sobie ze swoją przeszłością, która wkrada się w teraźniejszość?

Jadę do Londynu 6 marca ;) na pięć dni. Z chłopakiem i jego znajomymi. Okazja lotniczo-biletowa wreszcie dotyczy i nas. Bardzo się cieszę, bo byłam już raz w tym mieście i jest niesamowite! Zakupy, rozrywki, szaleństwo przed nami! Pomacham Wam z London Eye! ;)